Chile w pułapce średniego dochodu

2020-03-17, godz. 15:45,
kategoria: Raporty

Chile to kraj, w którym rozwój gospodarczy w niewielkim stopniu przełożył się na społeczny dobrobyt, co powoduje, że wewnętrzny konflikt wciąż się tli. Kraj jest zagrożony pułapką średniego dochodu, o ile już się w niej nie znalazł.

Santiago – stolica Chile pod koniec stycznia na odwiedzających robi raczej smutne wrażenie. To nie jest atrakcja turystyczna. Raczej szare miasto z wszechobecnym, nieoszczędzającym nawet kościołów graffiti z hasłami wymierzonymi przeciwko klasie rządzącej i będącemu u władzy prezydentowi.

Obecność policji i jej konnych oddziałów powoduje, że centrum jest wolne od demonstracji i zamieszek, a nawet grabieży, których iskrą zapalną 4 miesiące temu był wzrost biletów metra o równowartość 4 centów amerykańskich.

Za to pod osłoną nocy, na przedmieściach budowane są barykady, a drogi blokowane.

Zapowiedź reform socjalnych i referendum konstytucyjnego nie do końca uspokoiły sytuację. Zaufanie społeczne jest bardzo niskie, konflikt wciąż się tli.

A przecież to drugi po Urugwaju najbogatszy kraj Ameryki Południowej, a nie dotknięta biedą Boliwia, Ekwador czy Paragwaj. Tym trudniej zrozumieć przyczyny obecnej sytuacji.

Gospodarka mało zdywersyfikowana

Chile zamieszkane przez 18 mln osób ma gospodarkę stabilną i dynamiczną w porównaniu z resztą kontynentu. Średnie roczne tempo wzrostu PKB od 2000 roku wynosi blisko 4 proc., podczas gdy średnia dla Ameryki Południowej to najwyżej 2,8 proc.

Średnia inflacja również nie przekraczała 4 proc., a w sąsiedniej Argentynie było to w zeszłym roku ponad 50 proc. Podstawą gospodarki jest wydobycie surowców, a rosnący, chiński popyt stabilizował dochody eksportowe, których udział w PKB przekracza 60 proc.

Podstawą eksportu (dane z roku 2019) są kruszywa i żużel (27 proc.), miedź (25 proc.), drewno i pulpa drzewna (8 proc.), ryby (8 proc.) oraz owoce i orzechy (7,5 proc.).

Głównymi odbiorcami chilijskiego eksportu są kraje azjatyckie (54 proc.), Ameryka Północna (18 proc.) oraz Europa (14,5 proc.). Największym krajowym i zarazem światowym eksporterem miedzi jest państwowy koncern Codelco.

Głównymi rynkami importowymi są Chiny, USA i Brazylia oraz Argentyna (ponad 55 proc.), gdzie przede wszystkim kupuje się surowce energetyczne: ropę, węgiel i gaz. Jak widać więzi handlowe Chile z sąsiadami są raczej słabo rozwinięte, a gospodarka mało zdywersyfikowana, co czyni ją podatniejszą na szoki zewnętrzne wynikające z fluktuacji cen miedzi.

Trzeba jednak zauważyć, że od wielu lat Chile uniezależnia się od paliw kopalnych, wykorzystując energię słoneczną.

Gorsze warunki dla biznesu

Problemem jest jednak niska wydajność pracy. Większość pracowników jest zatrudnionych przy pracach tworzących niską wartość dodaną, co dotyczy także sektora wydobywczego. To również skutek niewielkiego znaczenia innowacji, bo nakłady na badania i rozwój nie przekraczają 0,4 proc. PKB (najniższy wskaźnik wśród krajów OECD) i małego udziału osób z wyższym wykształceniem w ogóle zatrudnionych.

To powoduje, że Chile zagrożone jest pułapką średniego dochodu, o ile już się w niej nie znalazło, czego skutkiem są wydarzenia z ostatnich miesięcy. Wskazują na to pogarszające się wskaźniki konkurencyjności.

Co prawda w rankingu Światowego Forum Ekonomicznego od kilku lat zajmuje w miarę dobrą 33. pozycję, to jednak warunki prowadzenia biznesu się pogarszają – czego dowodem jest spadek w rankingu Doing Business z 33 miejsca w 2010 roku na 56 w zeszłym.

W gospodarce dominują duże firmy, które generują około trzech czwartych przychodów, a to może osłabiać zarówno krajową konkurencyjność, jak i innowacyjność.

Spoglądając na Amerykę Łacińską, chilijskie PKB per capita w nominalnej wysokości 16 tys. dolarów można uznać za wysokie (wyższe jest tylko w Urugwaju – 17,2 tys.), jednak płace są relatywnie niskie – mediana poniżej równowartości 550 dolarów miesięcznie przy 45-godzinnym tygodniu pracy i poziomie cen podobnym do Polski.

Według badań tylko 20 proc. ludności dysponuje środkami powyżej kwoty kosztów niezbędnych na pokrycie wydatków na mieszkanie, żywność i środki transportu.

W 2018 roku rządowe studium wskazywało, że bogaci Chilijczycy zarabiają 14 razy więcej niż najsłabiej zarabiający (płaca minimalna wynosi 410 dolarów).

Kraj, jedyny na kontynencie członek OECD, ma najwyższą lukę płacową (współczynnik Giniego – 0,46) wśród członków tej organizacji, a według Banku Światowego należy do 20 najmniej równych pod względem dystrybucji dochodów państw świata – 1 proc. najbogatszych Chilijczyków posiada 33 proc. narodowego majątku.

W zeszłym roku 11 osób miało status dolarowych miliarderów (łącznie 28 mld dol.), związanych głównie z sektorem wydobywczym, drzewnym i finansowym. Należał do nich obecny prezydent kraju Sebastian Pińera. Od czasów Pinocheta to ta grupa wielokrotnie dostawała od państwa intratne koncesje wydobywcze czy połowowe.

Trzeba jednak przyznać, że kolejnym rządom udało się ograniczyć margines biedy (życie poniżej 5,5 dolara dziennie) – z 30 proc. populacji na początku wieku do około 8 proc. obecnie.

Nierozwiązany problem nierówności

Były prezydent kraju Ricardo Lagos wskazuje, że co prawda obywatele dostrzegają postępy w ograniczaniu ubóstwa, ale istnieje bardzo duża koncentracja bogactwa, a problem nierówności nie został rozwiązany.

To nie klasy najuboższe są źródłem ostatniej rewolty społecznej. Pomijając elementy anarchistyczne, źródłem są aspirujący przedstawiciele klasy średniej (m.in. nauczyciele, studenci, specjaliści), którzy najbardziej doświadczają pułapki kraju średniego dochodu, mając zamknięte drogi awansu ekonomicznego.

Grupy te dotychczas były w niewielkim stopniu beneficjentami polityki ekonomicznej opartej na wolnorynkowej doktrynie szkoły chicagowskiej, wprowadzonej w życie za rządów wojskowej junty. Przede wszystkim rynek, a nie instytucje publiczne, miał zapewniać realizację potrzeb społecznych.

Wydatki publiczne stanowią ok. 25 proc. PKB, w innych krajach są o 10, a nawet 20 pkt proc. większe.

Widać to i chociażby w poziomie wydatków publicznych (sektor rządowy i samorządowy) w porównaniu z innymi krajami OECD. Stanowią one niewiele więcej niż 25 proc. PKB, w innych krajach są o dziesięć, a nawet 20 punktów procentowych większe.

To przekłada się na niski poziom finansowania edukacji (4,7 proc.), ochrony zdrowia (3,9 proc.), w średniozamożnej Portugalii wynoszą odpowiednio 5,1 i 6,2 proc., a całość wydatków publicznych to aż 48 proc. PKB. Większość obywateli Chile musi finansować potrzeby zdrowotne i edukacyjne z własnej kieszeni.

W ciągu 30 lat przybyło około stu prywatnych uczelni – to dwie trzecie wszystkich szkół wyższych. Studia na lepszych z nich oznaczają dług minimum kilkunastu tysięcy dolarów, przy średnich zarobkach prawie nie do spłaty, choć kilka lat temu rządy wprowadziły ulgi w finansowaniu studiów dla osób z rodzin o najniższych dochodach.

Średnie czesne to aż 40 proc. przeciętnej płacy i z tego powodu aż połowa studentów nie kończy studiów. Nauczyciele w większości nie są pracownikami państwowych tylko prywatnych firm, więc są słabiej chronieni przez premiujący pracodawców kodeks pracy.

Problemem jest też wysokość i opóźnienia wypłaty emerytur, na które państwo przeznacza zaledwie równowartość 3 proc. PKB, gdy średnia dla krajów OECD to ponad 8 proc.

System emerytalny w dużej części sprywatyzowano, powierzając zarządzanie środkami wyspecjalizowanym funduszom. W sumie skutkuje to niską wysokością świadczeń – w roku 2018 przeciętna emerytura wyniosła równowartość 200 dolarów w przypadku mężczyzn i 110 dolarów dla kobiet. Przy takich kwotach trudno myśleć o samodzielnym utrzymaniu się.

Niski poziom bezpieczeństwa ekonomicznego i brak perspektyw rozwojowych znacznej części społeczeństwa skutkuje alienacją klasy politycznej kraju.

Chile ma najniższy wśród krajów OECD wskaźnik zaangażowania obywatelskiego, a w połowie zeszłego roku zaledwie jedna piąta obywateli utożsamiała się z jakąkolwiek partią polityczną. W styczniu 2019 roku wskaźnik ten spadł poniżej 10 proc. – 20 lat temu było to 50 proc.

85 proc. mieszkańców Chile poparło uliczne protesty.

Co więcej, odpowiednio 60 i 80 proc. Chilijczyków twierdzi, że tamtejszy parlament i administracja publiczna są skorumpowane, a 85 proc. poparło uliczne protesty.

Mimo zapowiedzianych i już wdrażanych reform trudno będzie szybko przywrócić zaufanie społeczeństwa.

Ogłoszono wzrost pensji minimalnej do 440 dolarów, państwowego składnika emerytur o 20 proc. i obniżenie cen leków dla osób starszych, większe fundusze na ochronę zdrowia i pomoc dla biednych społeczności, dofinansowanie kosztów energii elektrycznej oraz pomoc ofiarom przestępstw.

Największe nadzieje budzi uzgodnione w chilijskim Kongresie i zapowiedziane na 26 kwietnia referendum konstytucyjne, które ma otworzyć drogę do przebudowy post-pinochetowskiego ustroju gospodarczego i społecznego kraju.

Mirosław Ciesielski

Wykładowca akademicki; specjalizuje się w rynkach finansowych, opisuje zmiany na rynku fintechów i startupów.

Tekst pochodzi z portalu Obserwator Finansowy NBP